Postanowiłam zejść na dół do salonu.
- Emma, chcielibyśmy z tobą porozmawiać - usłyszałam głos Adama Verges'a - mojego ojca. Podążyłam z nim do salonu gdzie czekała już matka - Jessica z rodu Edrl'ów.
- Jak dobrze wiesz jutro przyjeżdżają do nas goście - zaczęła Jessica.
- Chcielibyśmy... - Adam spojrzał na mnie jakby zastanawiał się co powiedzieć - chcielibyśmy żebyś zachowywała się stosownie.
- Macie na myśli, że nie powinnam otwarcie wyrażać swojego zdania? - spytałam.
- Dokładnie. Co innego przy nas, a co innego przy dziadkach...
- Tak, tak rozumiem. Ale powiedzcie... Czy ja kiedykolwiek zachowywałam się niestosownie? Zawsze siedzę cicho i odpowiadam na zadane mi pytania, a tak to udaję, że mnie nie ma.
- Możesz się udzielać, chodzić tylko o to...
- Wolę się w ogóle nie udzielać. I tak nie lubię dziadków.
- Emma....
- No co? Zawsze są tacy sztywni i chyba nigdy nie widziałam żeby się śmiali. Oh nie, zapomniałam śmiali się. Z krzywd mugoli. Jakby było w tym coś do śmiechu. Dobrze, że przynajmniej John przyjeżdża. Nie widziałam go chyba od roku.
- No dobrze. A i jeszcze jedno. W drugi dzień świąt odwiedzą nas Malfoy'owie wraz z Draconem.
- Okej... - odpowiedziała udając obojętną, chociaż w głębi ucieszyła mnie ta wiadomość. Ostatni raz widziałam Draco na przyjęciu u Slughorn'a i nawet nie miałam szansy się z nim pożegnać przed wyjazdem. Przypomniało mi się nagle, że chciałam zapytać rodziców o córkę Voldemorta i uznałam, że teraz jest dobra okazja - Mamo, tato... - zaczęłam niepewnie.
- Tak Emmo?
- No bo wiecie... Słyszałam w szkole takie plotki i chciałabym was o to zapytać, ale nie jestem pewna czy powiecie mi prawdę, no i...
- Do rzeczy - przerwał mi Adam
- Chodzi o Voldemorta.
- Czarnego Pana - poprawiła mnie matka.
- Czarnego Pana - poprawiłam się z wyczuwalną drwiną - No bo chodzi o to, że wiem, że on ma córkę i chciałabym się dowiedzieć kim ona jest, a patrząc na to, że jesteście moimi rodzicami, mam nadzieję, że udzielicie mi szczerej odpowiedzi. - powiedziałam i uśmiechnęłam się zachęcająco. Rodzice wyglądali jak sparaliżowani i nie mogli wydusić z siebie ani słowa.
- Jak się dowiedziałaś? - zapytał w końcu ojciec, zachowując spokój.
- To nie istotne. Powiecie mi kto to jest czy mam zgadywać? Bo mam pewne domysły i jak na razie na mojej liście znajdują się Parkinson i Astoria Greengrass. - mówiąc to uważnie obserwowałam rodziców i zauważyłam, że oddychają z ulgą - To nie one? - spytałam rozczarowana. Niby Draco mówił, że nie ma szans, że to któraś z nich, ale jednak miałam nadzieję, że się myli.
- Nie możemy ci tego wyjawić - stwierdził Adam.
- Co to znaczy, że nie możecie...
- Możemy ci jedynie zagwarantować, że to nie jest ani Pansy, ani Astoria. - przerwała mi jak zawsze Jessica.
- Wy naprawdę nie rozumiecie tego, że ja muszę to wiedzieć? Co jeśli zaszłam tej osobie za skórę i co kiedy ona się dowie czyją córką jest i jaką moc posiada? Aż tak obojętne jest wam moje życie - postanowiłam zastosować taktykę brania ich na litość.
- Oczywiście, że twoje życie nie jest na obojętne, jak w ogóle mogłaś tak powiedzieć? - spytał Adam.
- I tak się tego dowiem wcześniej czy później, po co opóźniać coś co i tak się wydarzy?
- Nie teraz Em. Po prostu bądź cierpliwa, a wszystkiego się dowiesz.
- Jasne... - pokiwałam zrezygnowana głową i udałam, że idę do pokoju. Jednak tylko pozornie, bo postanowiłam ukryć się i podsłuchać rozmowę rodziców.
- Adam, ona skojarzy fakty. - usłyszałam głos matki, w którym wyraźnie dało wyczuć się troskę.
- Nie skojarzy. Nawet jej takie myśli przez głowę nie przejdą.
- A jeśli przejdą? Co wtedy?
- Daj mi spokój kobieto - warknął Adam - Nie zamartwiaj się nie potrzebnie, a najlepiej zejdź mi z oczu. - nie zwróciłam większej uwagi na to jak mój ojciec odezwał się do matki. Bardziej zainteresowały mnie słowa Jessici, mówiące, że skojarzę fakty. Po prostu musiałam tylko skojarzyć fakty...
***
Następnego ranka poczułam duży ciężar na klatce piersiowej, a następnie usłyszałam nad głową miauczenie Demona. Na początku poczułam złość na kota, że budzi mnie tak wcześnie, ale potem przypomniałam sobie, że przecież dzisiaj święta. A to oznacza... Prezenty! Mimo wszystko nie byłam do tego wszystkiego jakoś optymistycznie nastawiona, wiedziałam, że od rodziców dostanę tylko jakieś rzeczy przeznaczone dla arystokratów. W końcu jednak wygramoliłam się z łóżka i zeszłam do salonu gdzie pod wielką choinką, stało kilka paczek prezentów.
- Wszystkiego najlepszego kochanie - powiedziała matka, uśmiechając się ciepło w moją stronę.
- Otwórz prezenty - ponaglił ojciec, który także się do mnie uśmiechną. Sceptycznie nastawiona podeszłam do choinki i otworzyła prezent od rodziców.
- Kupiliście mi sowę? - spytałam niedowierzająco i obserwując małą śnieżnobiałą sówkę, która siedziała w klatce i wpatrywała się we mnie swoimi niebieskimi oczkami z zainteresowaniem.
- Wiemy, że to trochę mało... - zaczął Adam.
- Żartujesz? To najlepszy prezent jaki w życiu od was dostałam.
- Wymyśliłaś już imię? - spytała mama.
- Hmm... skoro mam już Demona. To to będzie Duch! Idealnie. Chyba, że to ona...
- Nie, spokojnie, to on - zaśmiał się Adam. Ujrzałam jak Demon siedzący obok zazdrośnie obserwuje mnie wpatrzoną w sowę i przez chwilę zaczęłam się obawiać czy nie będzie chciał jej zjeść. Po tym kocie można się wszystkiego spodziewać. Natychmiast do niego podeszłam i zaczęłam go zapewniać, że kocham go najbardziej na świecie. Mimo, że wyglądał na nie przekonanego, wiedziałam, że wcześniej czy później mu przejdzie. Zabrałam się za rozpakowywanie kolejnych prezentów. Po kolei odpakowywałam paczki od Jas, Harry'ego, Rona, Hermiony i tak dalej, aż w końcu dotarłam do ostatniego prezentu. Było to srebrne i podłużne pudełeczko i nie miałam wątpliwości, że w środku znajduje się biżuteria. Otworzyłam je i ujrzałam tam piękną srebrną bransoletkę, wypełnioną szlachetnymi kamieniami w środku. Przejechałam palcami po bransoletce i jedno było pewne. Musiała kosztować fortunę. Zaczęłam się rozglądać za jakąś karteczką czy czymś w tym rodzaju, w celu zidentyfikowania od kogo mogłam dostać ten podarunek. Niestety nic nie było. Na myśl przychodził mi tylko Draco. To na pewno on. Poza tym szmaragd i srebro to barwy Slytherinu i tylko on mógł wydać tyle pieniędzy. Po tym całym zamieszaniu z prezentami usiadłam w salonie na kanapie - Co jest Emmo? - zapytał ojciec siadając obok mnie.
- Nic. Tak sobie myślę...
- Ładna bransoletka - rzekł spoglądając na moją prawą rękę - Od Dracona?
- Yyy... co? Nie wiem od kogo jest, dlaczego myślisz, że od niego?
- Słyszałem, że wasza dwójka ostatnio się do siebie zbliżyła. Rozmawiałem z Lucjuszem i powiedział mi, że...
- Dobra. Nie musisz mówić co powiedział - powiedziałam lekko skrępowana - Poważnie ci powiedział?
- No tak. - Adam spojrzał w dół też jakby lekko skrępowany. Z jednej strony byłam zła na Lucjusza Malfoya, że musiał wejść akurat wtedy przyłapując nas na czymś takim, ale z drugiej strony dobrze, że nie wszedł jakieś 5 minut później... - No więc... - kontynuował - chodzicie ze sobą?
- Nie tato, nie chodzimy ze sobą.
- W każdym razie, nigdy ci o tym z mamą nie mówiliśmy, ale jak dobrze wiesz kiedyś byliśmy z Malfoy'ami bardzo dobrymi przyjaciółmi. Kiedy ty i Draco byliście mali, uzgodniliśmy, że w przyszłości się pobierzecie.
- Co? - spytałam niezbyt inteligentnie, nie bedąc pewna czy dobrze usłyszałam.
- Potem to przestało być aktualne...
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, że mamy XXI wiek!? Nie średniowiecze!
- Jak powiedziałem, przestało to być aktualne, ale poza tym czy to byłaby jakaś zła perspektywa? Przecież się polubiliście.
- Nie darzę go już taką wrogością jak kiedyś - sprostowałam - A poza tym i tak bym nie mogła za niego wyjść nawet jak bym chciała, właśnie dlatego, że wy byście tego chcieli... O tak dla zasady.
- Cała ty. - Adam pokiwał głową z uśmiechem - Wiesz, że bardzo cię kocham i zawsze będziesz moją małą córeczką? Cokolwiek się stanie. - spojrzałam zaskoczona na ojca. Czy on to naprawdę powiedział? To nie to do czego jestem przyzwyczajona.
- Wow... Powiedziałabym to samo, ale zawsze mam problem z okazywaniem uczuć. No wiesz...
- W początku Emma. Nie musisz nic mówić. - poklepał mnie po ramieniu i poszedł. Niby zawsze w pewnym sensie byłam córeczką tatusia, ale nie przypominam sobie aby ojciec kiedykolwiek powiedział, że mnie kocha.
***
Wybiła godzina 18. Zaraz zjawi się reszta Verges'ów. Byłam już ubrana wieczorowo i stałam z rodzicami przed drzwiami wyczekując gości. Nie miałam najmniejszej ochoty na branie udziału w tej kolacji. Jako pierwsi pojawili się Sara i Mark Verges - rodzice mojego ojca. Oboje mieli siwe włosy, a Mark dodatkowo zaczął łysieć. Ich oczy były błękitne jak każdego członka rodziny Verges z wyjątkiem mnie. Byli ubrani w jak najbardziej arystokratycznym stylu, chociaż według mnie wyglądali jak z innej epoki. Ich postawa jak i spojrzenie było bardzo sztywne, chłodne i przepełnione pewnością siebie.
- Adamie, Jessico miło was widzieć - powiedziała dyplomatyczne Sara. Dopiero po chwili mnie dostrzegając - Oh Emma, witaj - objęła mnie jednak z niezbyt wielkim przekonaniem.
- Emma, wyrosłaś na bardzo ładną dziewczynę. - zwrócił się do mnie Mark i objął mnie z trochę większym przekonaniem niż Sara, lecz z tym samym chłodem. Kolejni w drzwiach pojawili się Alan i Melania Verges. Alan był dość podobny do mojego ojca. Ciemne włosy, jasne oczy, podobny wyraz twarzy. Był na ogół radosnym mężczyznom, lubiłam z nim żartować, jednaka zdarzało mu się być też sztywnym i surowym. Jego żona Melania pochodząca z jednego z bardziej znanych włoskich rodów. Miała bardzo ciemnie włosy, które zawsze wiązała w wysokiego koka i brązowe oczy. Była dosyć poważną i chłodną osobą, przy której trzeba uważać na to co się robi i mówi. Przywitali się ze mną i w końcu w drzwiach pojawiła się osoba, na którą najbardziej czekałam. John (Jo) Verges - czysta kopia Alana z wyjątkiem włosów, które były trochę ciemniejsze i bardziej przypominały odcień Melanii. W latach szkolnych uczęszczał do Drumstrangu, a podczas Turnieju Trójmagicznego przebywał w Hogwarcie, gdzie zaczął umawiać się z Cho Chang. Jo jednak nigdy nie był osobą, która szuka związków na długo, więc ten też nie trwał długo. To właśnie on dał mi pierwszy alkohol i pierwszego papierosa, kiedy miałam 13 lat! Co prawda ma takie same przekonania jak reszta rodziny, ale nigdy mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Bo kiedy widzę ten jego szeroki uśmiech na ustach, wszystkie inne zmartwienia znikają.
- Choć tu kuzynko, kopę lat! - rozłożył szeroko ręce, a ja od razu się na niego rzuciłam. Humor automatycznie mi się poprawił. Zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść. Dorośli rozmawiali o pracy i innych tego typu rzeczach.
- Piękna bransoletka Emmo - zwróciła się do mnie Melania - dostałaś na święta?
- Tak.
- Od kogo? - zaciekawił się dziadek.
- Nie mam pojęcia, zapewne od jakiegoś tajemniczego wielbiciela - odparłam obojętnie.
- Pewnie masz ich wielu. - uśmiechnął się do mnie John.
-John, lepiej powiedz jak ci tam idzie praca we włoskim Departamncie Tajemnic? - spytał Adam.
- Pracujesz w Departamncie Tajemnic? Dlaczego nic mi o tym nie wiadomo? - oburzyłam się.
- Jakoś nie było okazji, aby cię poinformować. A właściwie to jestem zastępcą szefa. - oznajmił mój kuzyn z dumą.
- Serio? Całkiem spoko praca... chyba. Tajemnice i w ogóle. Jak nie zostanę aurorką, to też może się tam załapie.
- Chcesz byś aurorką? - zapytała Sara - Nigdy o tym nie wspominałaś.
- No tak jakoś wyszło... - powiedziałam lekko zakłopotana, zdając sobie sprawę, że znajduję się w domu pełnym Śmierciożerców, może w wyjątkiem Johna. Dziadkowie patrzyli na mnie wzrokiem dziwnym do określenia. Nie miałam jednak wątpliwości, że ujrzałam w nich pogardę. Wzrok Melanii wcale nie był lepszy.
- Emma ma jeszcze czas, powiedz teraz lepiej jak ci idzie w szkole? - zwrócił się do mnie Alan, widząc, że atmosfera robi się napięta.
- No jak to w szkole... sporo materiału do nauki. - postanowiłam wyłączyć się z rozmowy. Jadłam w spokoju i przysłuchiwałam się dorosłym. Temat zszedł na szlamy.
- Taką głupotę to tylko tępić. - powiedziała moja babcia.
- Zgadzam się z tobą. Gdybym mógł to już bym je dawno wszystkie wytępił. Już niedługo. - dziadkowie zaczęli coraz bardziej krytykować mugoli, mówiąc o tym jak bardzo są głupi. Napięcie rosło coraz bardziej, a ja poczułam, że dłużej już nie wytrzymam. Nie panowałam nad sobą. Żarówki w lampie zaczęły migać, a stojąca obok mojego talerza szklanka pękła. Następnie pękła kolejna, ta trzymana przez Sarę. Z pokaleczoną dłonią spojrzała na mnie pytająco.
- Wszystko w porządku? - zwróciła się do mnie troskliwie Jessica. Wszyscy czekali, aż w końcu się odezwę.
- Głupota mówicie? - nie miałam pojęcia jak to się stało, że mój ton był taki spokojny - Głupota? - powtórzyłam tym razem głośniej - To dziwne, bo mam akurat w klasie koleżankę, która jest tak zwaną szlamą i tak się składa, że jest najmądrzejszą dziewczyna w szkole. Więc albo znamy dwie różne definicje głupoty, ale nie macie pojęcia o czym mówicie. Bo wiecie co jest prawdziwą głupotą? Wasze postępowanie. O tak, tępmy szlamy, zabijajmy je, bo są nic nie warte. Wszystko ładnie i pięknie tylko powiedzcie mi jaki to ma sens skoro za takie postępowanie traficie do Azkabanu? Bo to nie ma właśnie żadnego sensu. To jest właśnie głupota i to powinno się tępić! - przejechałam wzrokiem po twarzach wszystkich obecnych. Jessica i Adam spuścili wzrok na dół kiedy reszta patrzyła na mnie zaskoczona, oburzona i pełna pogardy. Zdawałam sobie sprawę, że powiedziałam za dużo i mimo, że byłam przekonań swojej racji, w tej chwili żałowałam, że nie siedziałam cicho ignorując ich gadania.
- Emma... - odezwał się mój ojciec, bo dłuższej chwili milczenia - wydaje mi się, że powinnaś już iść.
- Tak, to dobry pomysł. - niepewnie wstałam od stołu i szybko opuściłam pomieszczenie. Porwałam płaszcz i ruszyłam do ośnieżonego ogrodu. Musiałam zaczerpnąć powietrza. Podeszłam do jednej z ławek, starłam z niej śnieg i usiadłam. Zastanawiałam się jaka kara spotka mnie za to zachowanie. Ojciec rzuci na mnie Crucio? Bo przecież jedyne co robię, to okrywam ród Verges hańbą.
- Emma! - usłyszałam głos kuzyna.
- Już postanowili o wygnaniu mnie z rodziny? I wysłali ciebie żebyś przekazał mi tę wiadomość?
- Przesadziłaś trochę. Nie sądzisz? - usiadł koło mnie na ławce - Nie możesz się tak zachowywać, nie rozumiesz. W końcu cię to zgubi i skończysz martwa, niezależnie od tego kim dla niego jesteś.
- Dla kogo dla Adama?
- On cię nie ukaże Em.
- Skąd możesz o tym wiedzieć? - zapytałam, chociaż w głębi wiedziałam, że Adam by mnie nie skrzywdził.
- Po prostu wiem. Ale mimo wszystko nie postępuj więcej tak głupio. - obadałam Jo wzrokiem, spojrzałam na jego twarz i coś tu nie pasowało. Jego spojrzenie było jakieś inne. Takie przeszywające, trudne do wytrzymania. Kompletnie nie pasowało do Johna, którego znałam.
- Podwiń rękaw.
- Co?
- Podwiń rękaw, do cholery! - nie byłam pewna czy chcę wiedzieć, ale wiedziałam, że muszę. Muszę wiedzieć. Chłopak posłuchał mnie i podwinął rękaw, tak, że lewe przedramię było idealnie widoczne - Tak myślałam... - powiedziałam lekko zawiedziona - Jesteś jednym z nich.
- Tak Em, jestem jednym z nich. Wiem co jest słuszne, i która strona znajduję się na wygranej pozycji, a która na straconej. - jego głos był spokojny i ociekał pewnością siebie.
- Co się z tobą stało John. - wybuchłam i wstałam z ławki - Zmieniłeś się, jesteś... inny.
- Jestem tą osobą, którą zawsze byłem. - podniosłam z ziemi trochę śniegu i utworzyłam kulkę, którą rzuciłam w Jo - Co ty wyprawiasz? - spytał podniesionym głosem.
- To był test John, test którego nie zdałeś. John, którego znam oddał by mi w ten sposób rozpoczynając bitwę na śnieżki.
- Chcesz wiedzieć co się ze mną stało? Wydoroślałem. I ty też powinnaś to zrobić, bo źle skończysz. - odwrócił się na pięcie i odszedł. Upadłam na śnieg, czując jak w moich oczach tłoczą się łzy. Płakanie nie jest w moim stylu, nigdy tego nie robię, bo jednym z częściej powtarzanych przez Verges'ów hasłem jest "łzy to słabość". To chyba jedyny pogląd mojej rodziny, z którym się zgadzam. Tym razem jednak nie potrafiłam powstrzymać łez, na szczęście nikogo nie było, więc mogłam sobie pozwolić na tę słabość. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Zmarznięte palce od rąk zgłębiłam w białym puchu, doskonale zdając sobie sprawę, że przebywanie tak zbyt długo będzie miało poważnie konsekwencje. Teraz jednaka mnie one nie obchodziły.
***
Nadszedł wieczór, w którym Malfoy'owie przychodzili do nas na kolacje. Cieszyłam się z perspektywy zobaczenia się z Draco. Spojrzałam na swoje dłonie. Były blade, a palce sine. Tak, odmroziłam je sobie i to dosyć poważnie. Dobrze, że ojciec znalazł mnie na tyle wcześniej i odprowadził do domu, bo mogłoby być jeszcze gorzej. Wciąż pamiętam to uczucie, a raczej jego brak, gdy nie mogłam poruszać palcami u rąk. Za moje zachowanie, tak jak powiedział John, Adam nie nie ukarał. Nawrzeszczał na mnie, ale nie ze względu na to jak zachował się w domu, tylko z powodu tego, co zrobiłam ze swoimi dłońmi. Cieszyłam się, że dziadkowie i reszta pojechali tak szybko. No może jedynie Jo mógł zostać, ale po tym jak zobaczyłam u niego mroczny znak, zraziłam się odrobinę do niego. Spojrzałam ostatni raz w lustro. Znów ubrałam się jak na tego typu okazję wypada. Na rękę oczywiście założyłam nową bransoletkę. To dobra okazja, aby dowiedzieć się czy jest od Dracona. Poprawiłam rozpuszczone i lekko pofalowane dziś włosy. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Poczułam się dziwnie coś jakby zestresowanie, a serce zaczęło mi szybciej być. Wzięłam trzy głębokie wdechy i ruszyłam na dół. Schodząc po schodach, zobaczyłam go. Ubrany w czarny, elegancki i zapewne piekielnie drogi garnitur witał się z moimi rodzicami. Podniósł głowę i na mnie spojrzał. Te piękne szare oczy... Poczułam się jakby widziała je po raz pierwszy. Draco uśmiechnął się do mnie delikatnie, a ja to odwzajemniłam. Tyle, że mój uśmiech był znacznie szerszy, gdyż nie potrafiłam go pohamować.
- Witaj Emmo, dobrze cię znów widzieć. - Lucjusz Malfoy ujął moją dłoń i złożył na niej pocałunek. Następnie przywitała się ze mną Narcyza. Jej oczy były chłodne, lecz uśmiech wyrażał ciepło. Przyszła kolej na Malfoya juniora. Stanęliśmy na przeciwko siebie obserwując się. Nabrałam ogromnej ochoty żeby go pocałować i on chyba myślał o tym samym cały czas spoglądając ukradkiem na moje usta.
- Na co czekacie? Chodźcie już. - ponaglił nas Adam, zdezorientowany całą tą sytuacją między nami. Usiadłam naprzeciwko Dracona i zaczęłam nadzwyczajnie powoli konsumować posiłek. Powoli, gdyż cały czas czułam na sobie wlepiony wzrok chłopaka. Nigdy nie lubiłam jak ktoś patrzył na mnie jak jem, a już szczególnie on. Co gorsze on doskonale zdawał sobie sprawę w jaki stan mnie wprowadza. Nabrałam ogromnej ochoty aby zdjąć mu ten bezczelny uśmieszek z twarzy mimo, że tak go uwielbiałam. Nagle wzrokiem zjechał niżej wprost na moje ręce.
- Co ci się stało? - zapytał zmartwiony.
- No dalej Emmo, pochwal się. - zachęcił ojciec.
- Nic. - schowałam dłonie pod stół widząc jak wszyscy obecni się im przyglądają - odmroziłam je sobie.
- A powiedz dlaczego je odmroziłaś. Jaki głupi pomysł wpadł ci do głowy.
- Nie wiedziałam, że aż tak źle z nimi będzie. Siedziałam sobie w ogrodzie i nie miałam rękawiczek.
- Tak, późnym wieczorem i to przy temperaturze minus dwadzieścia stopni. No i jeszcze nie nakryte dłonie, postanowiła schować w grubej warstwie śniegu na kilka minut. - sprostował Adam.
- No tak jakoś wyszło. Potrzebowałam... spokoju.
- Gdybym cię nie znalazł zamarzłabyś na śmierć.
- Nie przesadzajmy, nie na śmierć.
- Mimo wszystko postąpiłaś bardzo nie rozsądnie. - powiedziała mama.
- Jak ci idzie w szkole Emmo - postanowił zmienić temat Lucjusz.
- Jakoś daję radę.
- Ostatnio twoje oceny się pogorszyły. - wtrącił Draco - Ciekawe czym to jest spowodowane? - uśmiechnął się w ten sposób.
- W tym roku mamy naprawdę dużo materiału, ale przynajmniej uczęszczam regularnie na zajęcia. - odgryzłam się chłopakowi, posyłając słodki uśmiech.
- Nauczyciele pewnie was nie oszczędzają. - odezwała się Narcyza - Ale to wszystko dla waszego dobrego wykształcenia.- Rozmowa toczyła się dalej, jednak mało w niej uczestniczyłam. Obserwowałam Draco, który rozmawiał z moim ojcem, ruch jego warg, jednak kompletnie nie wiedziałam o czym gadają.
- Wybierasz się na Sylwestra do Greengrass'ów, Emmo? - spytał Lucjusz. Zauważyłam, że Draco patrzy na mnie z pewną nadzieją w oczach.
- Nie. Mam inne plany.
- A może byś jednak to przemyślała? - wtrąciła moja matka - Draco też tam będzie.
- Raczej nie mam ochoty spędzić ostatniego, jak i pierwszego dnia roku w towarzystwie Śmierciożerców. To źle wróży. - powiedziałam widząc, ja wszyscy na mnie patrzą - No co? Nie mam ochoty.
- No dobrze, może przejdziemy do salonu? - zmienił temat Adam.
- Mogę iść do siebie?
- Tak, tylko weź ze sobą Draco.
- Taki miałam zamiar. - gestem głowy pokazałam blondynowi żeby szedł za mną. W drodze na górę nie odzywaliśmy się do siebie. Przeszliśmy długim korytarzem, aż w końcu dotarliśmy do właściwych drzwi. Weszłam do środka, a zaraz za mną wszedł Draco i w momencie kiedy zamykałam drzwi poczułam jak jestem do nich przyciskana, a usta chłopaka lądują na moich. Zaczęłam odwzajemniać pocałunki i chciałam wpleść ręce w jego włosy, jednak mi na to nie pozwolił. Chwycił mnie za nadgarstki i docisnął na drzwi nad moją głową. Po jakimś czasie oderwaliśmy się od siebie, uśmiechając się delikatnie. Usiadłam na łóżku, a Draco oparł się o szafkę, z rękami włożonymi w kieszenie i zaczął rozglądać się po moim pokoju. Nie mogłam oderwać od niego wzroku i zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że ktoś może tak dobrze wyglądać. Chłopak przeniósł wzrok na mnie, spoglądając na mój nadgarstek.
- Ładna bransoletka. - uśmiechnął się.
- Prawda? Dostałam na święta. - jego wzrok automatyczne pojechał niżej, na moje palce.
- Ale wiesz, że jesteś kompletną idiotką. Żeby odmrozić sobie ręce na własne żądanie...
- Nie wiedziała, że to się aż tak źle skończy. I tak jest lepiej niż było. Kiedy ojciec zabrał mnie z dworu, nie mogłam nimi ruszać.
- Co ci w ogóle przyszło do głowy żeby wkładać ręce w śnieg i tak siedzieć.
- Powiedzmy, że kolacja z resztą rodziny Verges nie przebiegła pomyślnie. Nieważne. Poza tym musimy o czymś pogadać.
- O czym? - spytał podejrzliwie.
- Co robiłeś wtedy na przyjęciu u Slughorn'a?
- Nic ważnego. Po prostu przechodziłem i Filch mnie złapał. No i powiedzmy, że może chciałem cię zobaczyć w jasnym świetle w pełnej okazałości. - patrzył na mnie pewnie i doskonale zdawałam sobie sprawę, że Ślizgon igra z moimi uczuciami. Wzięłam głęboki wdech.
- Słyszałam twoją rozmowę ze Snape'm. - postanowiłam trochę zmienić wersję wydarzeń. Poza tym jak będzie myślał, że to słyszałam nie będzie miała prawa mnie okłamać. Przez chwilę w oczach Draco ujrzałam strach, lecz zaraz przybrał maskę obojętności. - Wiem o przysiędze wieczystej. - kontynuowałam. - Wiem, że masz coś do zrobienia w Hogwarcie i wiem, że to ty rzuciłeś zaklęcie na Kate Bell.
- Nie przypominam sobie, abym przyznawał się do czegoś takiego. - powiedział ostro. - A poza tym nie byłaś przypadkiem zbyt zajęta flirtowaniem z wampirem, by zawracać sobie mną głowę? - zadrwił.
- To on ze mną flirtował, a nie ja z nim...
- Czy ty siebie słyszysz?
- Nie zmieniaj tematu, lepiej odpowiedz na pytanie. Jesteś jednym z nich?
- Pytasz czy jestem Śmierciożercą? - próbowałam wyczytać z jego twarzy coś, ale się nie dało. Jak to możliwe, że on tak potrafi maskować swoje emocje? - Nie Verges, nie jestem. - nie potrafiłam mu uwierzyć. On cały czas mnie okłamuje, a rozmowa ze Snape'm mówi sama za siebie.
- Udowodnij to. - postanowiłam sprawdzić to tak, jak sprawdziłam Jo. Nie musiałam mówić blondynowi o co chodzi. On od razu podwinął rękaw, ukazując w pełnej okazałości lewe przedramię. Nic tam nie było. W pewnym sensie odetchnęłam z ulgą. - Ale masz jakieś zadanie, prawda? A Snape złożył wieczystą przysięgę żeby cię chronić...
- Już ci kiedyś powiedziałem byś nie wtrącała się w nie swoje sprawy. - warknął, a ja zaczęłam się obawiać, że zaraz wyjdzie z pokoju. Nie chciałam tego, ale mimo to drążyłam temat.
- Wiedziałeś o córce Voldemorta?
- Co? Już ci przecież mówiłem, że nie.
- Tak jak nie rzuciłeś uroku na Kate Bell?
- Nie twoja sprawa co zrobiłem, a czego nie. Tym bardziej, że wcale nie jesteś lepsza. Twoi rodzice są Śmierciożercami, należą do wewnętrznego kręgu Czarnego Pana. A ty tak samo jak ja jesteś potencjalną przyszłą Śmierciożerczynią. Jak to było? - zastanowił się. - Tragiczna bohaterka...
- Zamknij się Malfoy!
- Spokojnie, złość piękności szkodzi. - uśmiechnął się ironicznie. Spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem, lecz po chwili się uspokoiłam.
- Więc dowiedziałeś się czegoś na temat Jego córki?
- Nie, rodzice milczą. A ty? Pytałaś swoich?
- To samo. Zapewnili mnie jedynie, że nie jest to ani Parkinson, ani Greengrass.
- Już ci przecież mówiłem, że to nie one. A poza tym skoro podejrzewasz Greengrass to dlaczego nie chcesz iść do nich na Sylwestra? Może tam udało by ci się czegoś dowiedzieć.
- Jak myślisz dlaczego nie chcę iść? Bo się boje. - Draco spojrzał na mnie pytająco. - Boję się, że On tam będzie. Boję się, że będzie chciał zwerbować mnie do swoich szeregów. I boję się kim ona jest. - sama siebie zaskoczyłam tą wypowiedzą. Właśnie przyznałam się, że się czegoś boję i to jeszcze przed nim.
- Ja tam będę. - odezwał się. - Moja obecność starczy za nas dwoje. Jak powiedziałem jeśli czegoś się dowiem, powiem ci.
- Wiem. - uwierzyłam mu. - A właśnie, McFields o nas wie.
- McFields? Niby co?
- Wtedy jak spotkaliśmy się na wieży astronomicznej. Wiesz mówiłam ci o mapie Huncwotów. Harry powiedział, że McFields cały czas tam był i obserwował nas.
- Okej, McFields to napalony kretyn, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Przecież nic wtedy nie robiliśmy.
- Wkurzył się na mnie o byłam w ten wieczór z nim umówiona, a potem to odwołałam.
- Więc wystawiłaś McFields'a dla mnie? - zapytał z zadowolonym uśmieszkiem.
- To nie tak. Ja od początku nie miałam ochoty się z nim spotkać. - Draco zrobił minę, która wskazywała na to, że nie uwierzył. - Rozmawiałam z nim potem w pociągu. Groził mi i powiedział żebym lepiej uważała na to co i z kim robię.
- McFields ci groził? - zapytał Draco i wydawało mi się, że na jego twarzy dostrzegłam gniew. - Spokojnie, porozmawiam sobie z nim jak wrócimy do Hogwartu. - powiedział, a ja poczułam pewnego rodzaju ciepło na sercu. Czy rzeczywiście Ślizgon się o mnie martwi? - Boisz się go?
- Co? Oliviera? Nie, oczywiście, że nie. Co on mógłby mi niby zrobić?
- On ma obsesję na twoim punkcie, a ludzie z obsesją są zdolni do wielu rzeczy. Po prostu... Jeśli jeszcze raz da ci jakieś powody do obawy, powiesz mi o tym. Obiecujesz?
- Nie boję się Oliviera.
- Verges. - powiedział ostro. - Obiecaj. - zabrzmiało to jakby mu naprawdę na tym zależało.
- Okej, obiecuje. - obserwowaliśmy się wzrokiem pełnym pożądania. Żadne z nas nie potrzebowało się już więcej odzywać. Chciała go pocałować, jednak nie byłam na tyle pewna siebie, by po prostu wstać i to zrobić. Po chwili Draco nie mogąc najwyraźniej wytrzymać tego napięcia, ruszył w moją stronę i już po chwili zaczął całować. Zareagowałam na to natychmiast, a on położył mnie na łóżku i przylgnął swoim ciałem do mojego. Jego usta zaczęły zjeżdżać coraz niżej na szyję, a następnie odpiął pierwsze guziki mojej koszuli. Przymknęłam oczy i cichutko jęknęłam. Zaczęło mi się robić coraz goręcej i chciałam więcej, aż w końcu otworzyłam oczy. - Demon, na nas patrzy. - wyszeptałam z przejęciem.
- Co? - Draco przerwał i spojrzał w kierunku gdzie patrzyłam. - Serio? Przeszkadza ci kot? - uśmiechnęłam się co miało oznaczać, że tak.
- I Duch też.
- Co? Jaki duch? - zaczął rozglądać się po pokoju.
- Moja sowa. - wyjaśniłam kiedy Draco dostrzegł ją na drugim końcu pokoju.
- Nie wiedziałem, że masz sowę. - powiedział i zszedł ze mnie, kładąc się obok.
- Dostałem na święta od rodziców.
- Demon, Duch... Co ty masz z tymi imionami?
- Sama nie wiem, lubię takie.
- Chodź Demon - blondyn przywołał do siebie kota. - Dawno się nie widzieliśmy, co? - podrapał kota za uchem, a ten zamruczał z zadowoleniem, by następnie rozłożyć się na łóżku i wystawić brzuch. Obserwowała tę dwójkę, miło mi się na to patrzyło. Posiedzieliśmy jeszcze trochę, a potem postanowiliśmy zejść na dół. W salonie siedzieli nasi rodzice popijając whisky i rozmawiając.
- O postanowiliście do nas zajść. - odezwał się Lucjusz, a my zaczęliśmy iść w ich stronę.
- Em... - odezwała się mama. - Koszula. - spojrzałam w miejsce, które mi pokazała i uświadomiłam sobie, że nie zapięłam guzików, które Draco mi rozpiął.
- Oh... - zaczerwieniłam się, odwróciłam od dorosłych i zapięłam guziki. Odwróciłam się z powrotem wciąż lekko skrępowana i zauważyłam, że ojciec nie patrzy w moją stronę, jakby też był skrępowany tą sytuacją. Malfoy'owie posiedzieli jeszcze trochę, po czym Lucjusz zdecydował, że czas już iść. Dorośli się żegnali, a ja zaciągnęłam Dracona za róg. - Więc jeśli dowiesz się czegoś u Geengrass'ów, natychmiast mi powiesz, tak? - spytałam, wpatrując się w te szare tęczówki.
- Już ci mówiłem, że tak. - zapewnił.
- Okej.To... Widzimy się w Hogwarcie. - powiedziałam, a on pocałował mnie namiętnie, a następnie odszedł dumnym arystokratycznym krokiem. Oparłam się o ścianę i stwierdziłam, że z tyłu wygląda tak samo dobrze jak z przodu. Obserwowałam rodzinę Malfoy'ów opuszczających mój dom. To było głupie, ale już zatęskniłam za szarookim Ślizgonem. Na szczęście do powrotu do Hogwartu zostało już tylko kilka dni.